Europa wspólnych wartości: Chrześcijańskie inspiracje w budowaniu zjednoczonej Europy
GODNOŚĆ OSOBY LUDZKIEJ A POLITYCZNA POPRAWNOŚĆ

CHANTAL DELSOL, Paryż

Skojarzenie pojęć „godność osoby ludzkiej” i „poprawność polityczna” trąci może nieco barokiem, niemniej odnosi się do kwestii dziś już zasadniczej, acz często słabo znanej, pomijanej lub zepchniętej na margines.
Czy mamy przez to rozumieć, że godność osoby ludzkiej i prawa człowieka należy respektować, bo tak wypada? Postawione pytanie zdaje się to sugerować. Widzimy jasno, że od mniej więcej dwudziestu już lat okrucieństwa XX wieku przekonały nawet najmniej przekonanych, że ponad wszelkimi ideami godność człowieka jest wartością najwyższą, godność człowieka współczesnego, człowieka z krwi i kości. Nasza cywilizacja, którą przez pewien okres owładnęło barbarzyństwo, zniszczyła tak wiele rzeczy, że sama musi się z tego gwałtownie otrząsnąć (w przeciwnym bowiem razie wątpić by należało w nasze zdolności etyczne). Dlatego też obowiązek poszanowania godności osoby ludzkiej stał się na tyle kategoryczny i bezdyskusyjny, że żadnej innej opinii na ten temat tolerować już nie można. W tym sensie polityczna poprawność wymaga obrony godności osoby ludzkiej, a jej przeciwników powszechnie uważa się za dzikich zbrodniarzy, z którymi nawet nie warto rozmawiać, umieścić ich zaś należy w więzieniach, ewentualnie odesłać do szpitali psychiatrycznych. Innymi słowy, obowiązek poszanowania godności osoby ludzkiej nie podlega już nawet „demokratycznej debacie”. Osobiście bardzo mnie to cieszy, sama już bowiem bezsprzeczna zasada stanowi kamień węgielny naszej kultury, od którego jakże odżegnywały się ideologie XX wieku.
Niemniej jednak postawione tu pytanie wykracza poza proste stwierdzenie konieczności powrotu do źródeł. Dotyczy ono bowiem naszej interpretacji praw człowieka w świetle filozofii poszanowania i ochrony praw. Filozofia praw nie ma w sobie nic z dogmatu, który można by złotymi zgłoskami wypisać raz na zawsze na frontonach świątyń, a który godziłby etykę, politykę społeczną i naukę. Filozofia praw nie jest ideologią, sama w sobie jest przede wszystkim jedynie pewnym wysublimowanym aspektem antropologii, którą przyjmuje za podstawę. Jednym słowem, nie wystarczy zakrzyknąć: w imię praw człowieka! w imię praw człowieka! Trzeba jeszcze odpowiedzieć na dwa podstawowe pytania: Kto jest człowiekiem ? Czym jest człowiek? Czy obrona embrionu to obrona praw człowieka? Czy bronimy praw człowieka, przyznając dziecku prawo do posiadania ojca, czy raczej przyznając kobiecie prawo do „samodzielnego poczęcia dziecka”, a jedno wyklucza tu drugie? Wszystko zależy od tego, jak odpowiemy na pytanie „kim jest człowiek?”: dzieckiem potrzebującym wychowania przez oboje rodziców czy raczej bytem wolnym, samostanowiącym o swoim życiu? Pytanie to zilustrować można jasno na przykładzie islamskiej Deklaracji Praw Człowieka: zgodnie z nakazem Koranu zobowiązuje się ona do poszanowania kobiet i, owszem, czyni to, chroniąc je jako byty niedojrzałe i niezdolne do samodzielności. Filozofia poszanowania praw przyjmuje czasami najdziwniejsze formy, w zależności od tego, za kogo uznamy osobę, którą należy chronić.
W naszych czasach opinie ogólnie uznane, lecz w pewnym sensie narzucone, sugerują, że problemy te zostały już rozwiązane. Prawa człowieka, zdefiniowane i podlegające ochronie, opierają się jednak na pewnej antropologii, na pewnym opisie człowieka, który warto by przedyskutować, a jednak nie podlega on dyskusji. Pod przykrywką i w imię obrony praw człowieka na naszych oczach zezwala się i legitymizuje swoistą tych praw interpretację, która zresztą zakłada szczytnie budowę humanizmu w jego najbardziej oczywistym i czystym aspekcie. Chodzi tu jednak o bardzo specyficzną koncepcję humanizmu. Inaczej rzecz ujmując, skazani jesteśmy na ideologię istniejącą między wierszami, ideologię nie nazwaną, a jednak silną, bo zupełnie nie dookreśloną.
Tę właśnie koncepcję odnajdujemy w zaleceniach Rady Europy i w projektach europejskich w ogóle; w poradach udzielanych przez komitety do spraw etyki; w oświadczeniach i rutynowych działaniach rządów, które uważają siebie za politycznie neutralne, wolne od sprzecznych opinii, a związane jedynie czystą „wiedzą”. Innymi słowy, istnieje w naszych społeczeństwach, od środowisk międzynarodowych po środowiska lokalne, katalog spraw oczywistych i bezdyskusyjnych, podobnie jak spora grupa ludzi jedynie słusznie myślących. Rządzący technokraci, podobnie jak i większość mediów, w rzeczywistości podporządkowani są tej samej specyficznej ideologii, zachowując się jednak tak, jak gdyby w działaniu kierowali się jedynie zdrowym rozsądkiem. Nie ulega wątpliwości, że w większości przypadków sami w to zresztą głęboko wierzą, do tego bowiem stopnia przesiąknięci są ową ideologią, że sami już sobie z tego nawet nie zdają sprawy.
Owe jedynie słuszne konstatacje nie mają jednak żadnej wersji pisanej. Bezszelestnie opanowują tylko ogół opinii publicznej, a opierając się na kilku postulatach, które są swoistą interpretacją filozofii praw, reprezentują tylko pewną specyficzną wizję świata. W czasach, gdy wszechobecny relatywizm legitymizuje każdą wizję człowieka – każdy punkt widzenia musi bowiem potwierdzić swoje prawo bytu – owe jedynie słuszne postulaty rysują bardzo precyzyjną wizję bytu, jakim jest człowiek.
Według ogólnie dziś uznanych opinii na temat praw człowieka człowiek zasadniczo jest jednostką, a dopiero później osobą. O ile bowiem osoba osadzona jest mocno w czasie i przestrzeni, w której przyszło jej żyć, to jednostka oderwana jest od grup, do których przynależy, a wobec których nie poczuwa się do żadnych zobowiązań, te bowiem zaciąga sama na zasadzie dobrej woli, umowy lub wolnego wyboru. Wybór zaś w każdej chwili może ulec zmianie. W taki oto sposób prawa człowieka zmierzają prosto ku uwolnieniu człowieka od zobowiązań i nie wymagają już odeń żadnego zaangażowania, nawet wobec najbliższych. Wpisany w teraźniejszość, a nie w długi czas własnej egzystencji, człowiek uwalnia się od składanych obietnic tak, jakby każdego dnia mógł być kimś innym (jest to zresztą jeden z aspektów jego charakterystycznej samotności).
Według ogólnie dziś uznanych opinii na temat praw człowieka człowiek jest bytem plastycznym jak wosk albo, inaczej rzecz ujmując, bytem „bez przymiotów”, to znaczy takim, który sam zadecydować może o tym, kim jest i kim będzie. Może zachowywać się dosłownie jak chce, pod warunkiem że nie przeszkadza innym. Może zmienić płeć lub całkowicie się wyniszczyć. Wszelkie sposoby na życie są słuszne, a pojęcie „dobrego życia” nie istnieje.
Według ogólnie dziś uznanych opinii na temat praw człowieka wszyscy ludzie są równi we wszystkim, a każde zróżnicowanie oznacza dyskryminację. Musimy więc wymagać jednakowej reprezentacji obu płci we wszelkich przejawach życia zawodowego i politycznego; podobnie rzecz ma się z obowiązkami. W społeczeństwie, w którym zróżnicowanie rozumiane jest jako rasizm, role zastąpione zostały funkcjami.
Według ogólnie dziś uznanych opinii na temat praw człowieka człowiek jest bytem, który ma prawo wymagać pełni swoich praw nawet wtedy, gdy nie zadawalają one żadnej ze stron. Potrzeba czy wręcz tylko pragnienie może stać się prawem dla samego faktu jej posiadania. Człowiek jest bytem, który nie ma żadnych obowiązków. Jedyną dziedziną, w której wymaga się od niego dzielenia się, odpowiedzialności i zwrócenia uwagi na bliźniego, jest ekonomia. O ile bowiem można pozbawić dzieci ojca lub porzucić rodziców, nie można – bez narażania się na ogólną dezaprobatę odmówić zgody na redystrybucję pewnej części bogactw. Dawna powszechna opinia głosiła: „Kochaj i rób, co chcesz”, dzisiejsza poucza: „Podziel się pieniędzmi i dalej rób, co chcesz”.
I tak doszliśmy do próby interpretacji owej specyficznej antropologii. Po pierwsze, jest ona materialistyczna: dobra materialne i konsumpcyjne to wartości podstawowe. Dlatego też cała sieć praw europejskich czuwa nad jakością naszej żywności, podczas gdy telewizja zalewa nasze umysły śmieciami, których zapachu nawet już nie czujemy. Dlatego też właśnie uważa się, że przestępczość jest wynikiem różnic w uposażeniach lub wątłości zasiłków rodzinnych, nigdy zaś rezultatem złego wychowania. Dlatego też właśnie duchowe wybory pozostać muszą głęboko ukryte w sumieniach i nie mogą ujrzeć światła dziennego (jako przykład wymienić tu można wprowadzony w Grecji europejski nakaz likwidacji w dowodach tożsamości zapisu o przynależności religijnej).
Według ogólnie dziś uznanych opinii na temat praw człowieka człowiek jest zasadniczo bytem biologicznym. Ta antropologia opiera się na relatywizmie. Tak więc aktualne opinie na temat praw człowieka dążą do ograniczenia oceny zachowań, doprowadzając tym samym do zniesienia pojęcia dewiacji i idei cnoty; możliwe jest to poprzez zbliżenie obu terminów. I tak na przykład niuansuje się i pomniejsza zgubne skutki działania haszyszu, wyolbrzymiając jednocześnie szkodliwość wyrobów tytoniowych. W tym samym czasie odzywają się głosy w sprawie zniesienia zróżnicowania na narkotyki legalne i nielegalne (por. postanowienia Narodowego Komitetu do Spraw Etyki, Francja, 1994). W końcu wszystko zostaje postawione na jednym poziomie i nie ma już powodów, by uważać narkomanów za dewiantów, nie można też oceniać ich zachowań. Wszyscy się narkotyzują, a więc nikt nie jest narkomanem. Co więcej, akcentuje się mocno ciche przestępstwa popełniane w rodzinach – przemoc wobec dzieci, kazirodcze gwałty – ale po to tylko, by dać do zrozumienia, że rodzina pełna wcale nie jest bardziej wartościowa od rodziny rozbitej. Tak więc rodzina rozbita nie jest już rodziną nienormalną. Pod pozorami cnoty kryje się najgorsza hipokryzja. A skoro nikt już nie postępuje moralnie, to wszyscy są równie moralni. Dewiacja staje się więc względna i banalna, „cnota” zresztą dzieli dokładnie ten sam los. Relatywistyczna ideologia nie głosi bowiem wcale, że „zło” jest „dobrem” – to byłoby zbyt proste, wręcz karykaturalne. W sposób o wiele bardziej subtelny redukuje ona zło i ukazuje je jako dobro. Wynikiem tego jest całkowite zamieszanie w systemie wartości. Każdy osąd zdaje się być bezpodstawny i błędny.
Nasza współczesność wierzy głęboko, że służy tylko idei praw człowieka, idei opartej na rozsądku, a więc uznanej za słuszną przez wszystkie jednostki dobrej woli, naturalnej, neutralnej, bezdyskusyjnej. W rzeczywistości zaś służy ona swoistej – a więc wątpliwej – interpretacji filozofii praw. Nasza współczesność sama jednak o tym nie wie: interpretacja, której uległa, jest bowiem tak silna, że można ją głosić i można jej bronić, nie można natomiast ani jej analizować, ani nazwać po imieniu. Idea jedynie słuszna zniewala tak samo jak każda inna ideologia będąca u władzy, zwłaszcza jeśli jest ukryta i trudna do uchwycenia.
Czy społeczeństwo, które pretenduje do miana pluralistycznego, może tolerować dominującą niepodzielność jednego tylko sposobu myślenia? Czy poddanie go pod otwartą dyskusję wystarczy jednak, by go wyplenić ze szczytów, na których tak dobrze się zakorzenił?

Z języka francuskiego przełożyła Urszula Paprocka-Piotrowska