|
Kongres 2000 - wybrane wykłady
Rozumiane w ten specyficzny sposób "chrześcijaństwo pierwszych apostołów" traktuje całą przestrzeń współczesnej, "pooświeceniowej" kultury, życia publicznego, instytucji liberalnej demokracji, jako przestrzeń pogańską, zepsutą, nie rodzącą poczucia współodpowiedzialności, nadającą się jedynie nie tyle do nawrócenia, co do podboju. Chrześcijaństwo zaczyna wówczas być rodzajem ahistorycznej gnozy, wyjściem z historii, zapomnieniem, że po dwóch tysiącach lat historii naszego kontynentu chrześcijanin jest współodpowiedzialny za instytucje współczesnej Europy, które są w ogromnym stopniu owocem samej dialektyki rozwoju chrześcijaństwa. Kryją w sobie zarówno klęski, jak też tryumfy chrześcijańskiej antropologii, etyki.
Stoimy dzisiaj przed koniecznością sformułowania i realizowania zasady minimum współodpowiedzialności za przestrzeń publiczną, za składające się na nią instytucje. Jedyną alternatywą wobec takiej współodpowiedzialności jest wybór prostej postawy roszczeniowej. Współodpowiedzialność ludzi o różnych poglądach za sferę publiczną nie jest maskowaniem różnic. Nie jest przymusem wzajemnego "ubogacania się" (to bardzo nieszczęśliwe pojęcie pochodzi z gorszej, choć mającej dobre intencje katolickiej publicystyki) maskującym różnice, utrudniającym precyzyjną dyskusję i wymianę argumentów. Zdrowa de-bata publiczna może być ostra, nasycona nawet złośliwymi dowcipami, nie musi być całkowicie wyprana z perswazyjnej agresji. Ale nie powinna być budowana na resentymencie, zagrożeniu, strachu, nie powinna być prowadzona z pozycji wspólnot strachu, których reprezentantów nie stać na krytyczną bezinteresowność.
Filozof liberalny jako strażnik liberalnego minimum swobód i zasad podstawowych, jako prawodawca, a nie jako aktywny uczestnik ideologicznego starcia, często sam je prowokujący. Chrześcijaństwo jako religia afirmacji i wolności, jako źródło antropologii pozwalającej definiować osobę ludzką, jako istniejącą w porządku świata i wspólnoty, ale obdarzoną także głęboką autonomią moralną, która pozwala jej, a nawet zmusza ją do oceny, do potwierdzania wartości wspólnotowych w akcie wciąż ponawianego wolnego wyboru. Te definicje należą do liberalnej wulgaty, a także do wulgaty chrześcijańskiej. A jednak obie te wulgaty nie zawsze funkcjonują.
Pamiętajmy także, iż dla ludzi nazywających populizmem każdą formę szerszego udziału w polityce i budujących dzisiaj, także w Polsce, nową medialną czy finansową oligarchię, nie ma nic prostszego niż zaspokajanie roszczeń symbolicznych. Politykowi nowej lewicy łatwiej przychodzi mówienie ideologicznym językiem feminizmu niż realne działanie na rzecz poszerzania udziału kobiet w życiu publicznym. Z kolei nieudolny polityk prawicowy może, zamiast wywiązywać się ze swoich obietnic wyborczych, deklarować podniesionym głosem, że nic nie zrobił, bo padł ofiarą liberalnej hegemonii. W ten sposób zaspokoi przynajmniej symboliczne roszczenia swego elektoratu. Jednak uczestnictwo w sferze publicznej zredukowane do poziomu symbolicznych roszczeń, natychmiast po ich symbolicznym zaspokojeniu przemienia się w polityczną bierność. Polityka republikańska, czyli żywa polityka demokratyczna musi umieć poziom roszczeń przekroczyć.
Za: „Życie” z 21 września 2000
|
|
|