|
Kongres 2000 - wybrane wykłady
Na pewno za takie kryterium nie można uznać faktu bycia ochrzczonym – w różnych krajach nominalnie chrześcijańskich to nie znaczy wiele; w krajach skandynawskich, jak powiadają wszyscy, co te rzeczy znają, kościoły zredukowały się niemal do urzędów stanu cywilnego, gdzie rejestruje się narodziny, małżeństwa i zgony.
Uczestnictwo w obrzędach jest pewnie lepszym kryterium, ale też bynajmniej nie niezawodnym – wielu ludzi, jak przecież wiemy, uczestniczy w różnych obrzędach, mało wagi do tego przywiązując; choinka w każdym polskim domu to obyczaj miły, ale jako sztandar chrześcijańskiej gorliwości – mało przekonujący.
Można cenić sobie piękno katolickiej liturgii, nie wiążąc z tym prawdziwej wiary – znamy sławną boutade Santayany: „Boga nie ma, ale Maria jest jego matką”, zapewne uznanie dla rozrzutnego i pełnego przepychu kultu maryjnego w krajach iberyjskich: tak samo jest naturalne, ze również ludzie religijnie obojętni są zachwyceni wspaniałościami dawnej sztuki wyrastającej z inspiracji chrześcijańskiej; można też widzieć coś interesującego i godnego uwagi w licznych ostatnio objawieniach Matki Boskiej (o ile powstrzymuje się ona od komentarzy politycznych), które są częścią prawdziwej ludowej dewocji.
Czynne uczestnictwo w mszach jest jakimś wskaźnikiem, o tyle pożytecznym, że jest z grubsza obliczalne; jak wiemy, w Europie Zachodniej obserwuje się od dziesięcioleci katastrofalny spadek, ciągle postępujący, tego uczestnictwa; nie znam statystyk polskich (jeśli w ogóle są ogłaszane), ale jestem pewien, że jest bardzo duży skok od procentu ochrzczonych do procentu tych, którzy przychodzą do spowiedzi, zwłaszcza w miastach.
Dość wyraźnego kryterium, ilościowo niewymiernego, dają nam ludzie, którzy po prostu się modlą, ale nie tylko publicznie, w świątyni, ale w samotności, przy czym ich modlitwa jest prawdziwa, nie jest zabiegiem magicznym, by jakichś korzyści doznać („Panie Boże, niech ja wygram na loterii”), ale wyznaniem ufności do Boga, cokolwiek nam przydzielić zechce; o ile sprawę należycie rozumiem, chrześcijanin może się modlić o uwolnienie z nieszczęścia i bólu, ale tak jak Jezus w Ogrójcu, gdy mówił do Ojca: „Zabierz ode mnie ten kielich, jeśli to możliwe, ale nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie” (por. Mt 26,39; Mk 14, 36; Łk 22,42).
3. Co do wiary w doktrynalne orzeczenia Kościoła i symbole wiary, jesteśmy także na gruncie niepewnym, jeśli chcielibyśmy brać tę wiarę za wskazówkę w pytaniu, kto jest chrześcijaninem (albo katolikiem). Minęły dobre czasy, kiedy kupcy bizantyjscy skakali obie do gardła i bili się w sporach o poprawność takiej czy innej formuły chrystologicznej. Wojen religijnych wewnątrz chrześcijaństwa już nie będzie, co jest przejawem zobojętnienia raczej niż ducha tolerancji, chociaż pozostałości dawnych wrogości można czasem obserwować (najwięcej w prawosławiu, które boi się Kościoła rzymskiego i papieża i stara się utrudniać spotkania swoich wiernych z wiarą katolicką).
ciąg dalszy
|
|
|