Europa wspólnych wartości: Chrześcijańskie inspiracje w budowaniu zjednoczonej Europy
Kongres 2000 - wybrane wykłady

Wydaje się, że chrześcijanie (prawdziwi, wierzący) mało się dziś troszczą o dogmaty i poprawne formuły; któż dzisiaj, prócz garstki teologów, roztrząsa z przejęciem pytanie, czy Duch Święty pochodzi od Ojca tylko, czy też od OJCA i SYNA (a to była główna sprawa dogmatyczna, która rozbiła chrześcijaństwo na wschodnie i zachodzie, spowodowała rozłam cywilizacyjny – obok drugiej sprawy: czy w komunii świętej należy używać zakwaszonego czy niekwaszonego chleba). Nawet sprawy zawarte w Credo, którego znajomości wymaga się od każdego, nie są chyba przedmiotem sporów: jak to było ze zstąpieniem Jezusa do piekieł (informacji opartej na jednym zdaniu w Liście św. Piotra, chociaż jest piękna i zajmująca historia na ten temat opowiedziana w apokryficznej Ewangelii Nikodema). Kto, chociaż wierzy w czyściec, rozważa sprawę, jak słabo istnienie czyśćca jest zakorzenione w Nowym Testamencie, albo jak słabe (lub żadne) są tam podstawy dogmatów maryjnych. Również zmiany doktrynalne w Kościele nie budzą chyba wielkiego niepokoju (jeśli pominąć schizmatycką sektę lefebvrystów). Grzech pierworodny wielokrotnie i bez wątpliwości bywał przez Kościół interpretowany (choćby na Soborze Trydenckim) jako dziedziczenie grzechu samego, nie tylko złych skłonności woli, z czasem jednak zauważono, że Wulgata błędnie przetłumaczyła odpowiednie wyrażenie św. Pawła (RZ 5,12) najsilniej gruntujące te doktrynę (in quo omnes peccaverunt – „w którym [tj. w pierwszym człowieku] wszyscy zgrzeszyli”: dziś wszystkie przekłady Biblii mają raczej: „ile że wszyscy zgrzeszyli”). Ileż krwi przelano w wojnach husyckich z racji sporu o komunię pod dwiema postaciami, dziś jednak żadnego zgorszenia to nie budzi (prawda, że chodzi o sprawę liturgiczną, nie dogmatyczną). Kto się dziś gorszy heretyckim twierdzeniem (Wyclefa), że substancja materialna chleba i wina pozostaje w świętym sakramencie, i kto prawdziwie pamięta, że potępione było heretyckie twierdzenie, iż czytanie Pisma świętego jest dla wszystkich? Wszystko zrobiło się o wiele luźniejsze, zarówno w Kościele rzymskim, jak u protestantów. Podarowano mi kiedyś egzemplarz niemieckiego przekładu Biblii pod nazwą Einheitsbibel, edycję przygotowaną wspólnie przez katolickich i luterańskich teologów. Przyjrzałem się spisowi rzeczy i cóż zobaczyłem: jest tam Księga Judyty, Księga Tobiasza, Machabeuszy, Barucha – wszystkie teksty, które protestanci uznali za niekanoniczne, których nie było w protestanckich edycjach. Zapytałem, zgorszony, protestanckiego profesora teologii: Cóż to znaczy, czyście się na rzymską wiarę nawrócili i przyjęli jej kanon? Nie, powiedział, po prostu mamy dziś inne pojęcie kanonu i natchnienia Bożego. W rzeczy samej, również w rzymskim Kościele inaczej się chyba rzecz pojmuje; można wierzyć, że natchnienie Boże było czynne w dziełach apostołów i ewangelistów, niekoniecznie uważając przy tym, że każde słowo było wprost przez Boga podyktowane (wtedy trzeba by uwierzyć, że opieka boska chroniła przed błędem nie tylko autorów, ale także skrybów; zawsze zresztą wiedziano, bo to rzecz oczywista, że są rozbieżności między ewangelistami); jest powszechnie uznane, że comma Johanneum, najdobitniejszy tekst fundujący doktrynę Trójcy Świętej, jest późniejszą interpolacją; bibliści ustalili też, że słowo „dziewica” w proroctwie Izajasza oznacza po prostu młodą kobietę; że Proroctwo Izajasza jest dziełem dwóch albo trzech autorów – też jest powszechnie przyjęte. Powtarzam rzeczy znane, sam biblistą nie jestem.

ciąg dalszy