Zaznacz stronę

Leszek Kołakowski – Czy już w po-chrześcijańskim czasie żyjemy?

Czy już w po-chrześcijańskim czasie żyjemy?
Fragmenty wykładu wygłoszonego 15 września 2000

1. Odpowiedź moją na tytułowe pytanie jest przecząca. Wymaga jednak NIEUNIKANIA argumentów, które za pozytywną odpowiedzią przemawiają. Prowadziłem w ubiegłym roku seminarium, na którym komentowaliśmy dzieło Mikołaja z Kuzy De docta ignorantia, jeden z najbardziej fascynujących, ale też najtrudniejszych tekstów późnego średniowiecza. Na zakończenie powiedziałem kolegom studentom, że dzieło to może być – w uproszczeniu oczywiście, ale nie w uproszczeniu fałszującym – streszczone w słowach: „Bóg istnieje, ale zdanie „Bóg istnieje” nie ma sensu”; ostrzegłem jednak studentów, by nigdy nie wypowiadali takiej opinii w obecności Alfreda Tarskiego (autora dzieł o semantycznym pojęciu prawdy), gdyby go w zaświatach spotkali, bo nawet w zaświatach on bardzo by się zdenerwował, monstrualną taką wypowiedź usłyszawszy. Powiedziałem też, że odnosić się to może również do Dionizego Pseudo-Areopagity. A ci dwaj to wielcy mistrzowie myśli chrześcijańskiej. Ani jeden, ani drugi nie miał, oczywiście najmniejszych wątpliwości co do istnienia Boga i Opatrzności; Kuzańczyk pisze o inspiracji boskiej, której doznał płynąc z Bizancjum i która zaowocowała tym właśnie klasycznym dziełem. Pani Maria Dzielska, uczona, tłumaczka dzieł Pseudo-Dionizego, też sądzi, że musiał on doznać jakiegoś szczególnego objawienia boskiego.
Wspominam o tym po to, aby pokazać, że nawet taki, zdawałoby się, oczywisty (i niezbędny) warunek bycia chrześcijaninem, jakim jest odpowiedź na pytania: „Czy wierzysz w Boga”?, „czy pierwsze zdanie Credo, uznajesz”?, nie jest jednoznaczny (a mamy wszakże, by na tytułowe pytanie odpowiedzieć, wyjaśnić, co to znaczy być albo nie być CHRZEŚCIJANINEM). Wyczuwamy ogromny rozziew między Bogiem Pseudo-Dionizego i Kuzańczyka – Bogiem, o którym każde słowo, jakie wypowiadamy, jest niewłaściwe (nawet słowo „istnieć”), Bogiem, do którego język nasz z natury rzeczy nigdy nie dociera, a Bogiem, który przechadzał się po ogrodzie rajskim i z Adamem konwersował, który raz za razem groził Żydom, że się od nich odwróci wobec ich przestępstw i zbrodni, który zakazywał kobiecie wdziewać szaty męskie, wydawał niezliczone przepisy kuchenne itd. Skoro tak różna może być aura skojarzeniowa wokół tego źródłowego słowa „Bóg”, to również kryterium wiary może uchodzić za niejasne, choć, oczywiście, zakładamy, że ateistą chrześcijanin być nie może, że musi uznać Credo, jakkolwiek je sobie interpretuje.
2. Ale to dopiero początek dyskusji. Gdy pytamy, ilu jest na świecie chrześcijan, nasze kryteria zaliczania ludzi do tej zbiorowości nie są wcale oczywiste; z pewnością kryteria nie są niewinne, ale pewnej arbitralności w ich doborze niepodobna uniknąć.

Na pewno za takie kryterium nie można uznać faktu bycia ochrzczonym ? w różnych krajach nominalnie chrześcijańskich to nie znaczy wiele; w krajach skandynawskich, jak powiadają wszyscy, co te rzeczy znają, kościoły zredukowały się niemal do urzędów stanu cywilnego, gdzie rejestruje się narodziny, małżeństwa i zgony.
Uczestnictwo w obrzędach jest pewnie lepszym kryterium, ale też bynajmniej nie niezawodnym ? wielu ludzi, jak przecież wiemy, uczestniczy w różnych obrzędach, mało wagi do tego przywiązując; choinka w każdym polskim domu to obyczaj miły, ale jako sztandar chrześcijańskiej gorliwości – mało przekonujący.
Można cenić sobie piękno katolickiej liturgii, nie wiążąc z tym prawdziwej wiary – znamy sławną boutade Santayany: „Boga nie ma, ale Maria jest jego matką”, zapewne uznanie dla rozrzutnego i pełnego przepychu kultu maryjnego w krajach iberyjskich: tak samo jest naturalne, ze również ludzie religijnie obojętni są zachwyceni wspaniałościami dawnej sztuki wyrastającej z inspiracji chrześcijańskiej; można też widzieć coś interesującego i godnego uwagi w licznych ostatnio objawieniach Matki Boskiej (o ile powstrzymuje się ona od komentarzy politycznych), które są częścią prawdziwej ludowej dewocji.
Czynne uczestnictwo w mszach jest jakimś wskaźnikiem, o tyle pożytecznym, że jest z grubsza obliczalne; jak wiemy, w Europie Zachodniej obserwuje się od dziesięcioleci katastrofalny spadek, ciągle postępujący, tego uczestnictwa; nie znam statystyk polskich (jeśli w ogóle są ogłaszane), ale jestem pewien, że jest bardzo duży skok od procentu ochrzczonych do procentu tych, którzy przychodzą do spowiedzi, zwłaszcza w miastach.
Dość wyraźnego kryterium, ilościowo niewymiernego, dają nam ludzie, którzy po prostu się modlą, ale nie tylko publicznie, w świątyni, ale w samotności, przy czym ich modlitwa jest prawdziwa, nie jest zabiegiem magicznym, by jakichś korzyści doznać („Panie Boże, niech ja wygram na loterii”), ale wyznaniem ufności do Boga, cokolwiek nam przydzielić zechce; o ile sprawę należycie rozumiem, chrześcijanin może się modlić o uwolnienie z nieszczęścia i bólu, ale tak jak Jezus w Ogrójcu, gdy mówił do Ojca: „Zabierz ode mnie ten kielich, jeśli to możliwe, ale nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie” (por. Mt 26,39; Mk 14, 36; Łk 22,42).
3. Co do wiary w doktrynalne orzeczenia Kościoła i symbole wiary, jesteśmy także na gruncie niepewnym, jeśli chcielibyśmy brać tę wiarę za wskazówkę w pytaniu, kto jest chrześcijaninem (albo katolikiem). Minęły dobre czasy, kiedy kupcy bizantyjscy skakali obie do gardła i bili się w sporach o poprawność takiej czy innej formuły chrystologicznej. Wojen religijnych wewnątrz chrześcijaństwa już nie będzie, co jest przejawem zobojętnienia raczej niż ducha tolerancji, chociaż pozostałości dawnych wrogości można czasem obserwować (najwięcej w prawosławiu, które boi się Kościoła rzymskiego i papieża i stara się utrudniać spotkania swoich wiernych z wiarą katolicką).

Wydaje się, że chrześcijanie (prawdziwi, wierzący) mało się dziś troszczą o dogmaty i poprawne formuły; któż dzisiaj, prócz garstki teologów, roztrząsa z przejęciem pytanie, czy Duch Święty pochodzi od Ojca tylko, czy też od OJCA i SYNA (a to była główna sprawa dogmatyczna, która rozbiła chrześcijaństwo na wschodnie i zachodzie, spowodowała rozłam cywilizacyjny – obok drugiej sprawy: czy w komunii świętej należy używać zakwaszonego czy niekwaszonego chleba). Nawet sprawy zawarte w Credo, którego znajomości wymaga się od każdego, nie są chyba przedmiotem sporów: jak to było ze zstąpieniem Jezusa do piekieł (informacji opartej na jednym zdaniu w Liście św. Piotra, chociaż jest piękna i zajmująca historia na ten temat opowiedziana w apokryficznej Ewangelii Nikodema). Kto, chociaż wierzy w czyściec, rozważa sprawę, jak słabo istnienie czyśćca jest zakorzenione w Nowym Testamencie, albo jak słabe (lub żadne) są tam podstawy dogmatów maryjnych. Również zmiany doktrynalne w Kościele nie budzą chyba wielkiego niepokoju (jeśli pominąć schizmatycką sektę lefebvrystów). Grzech pierworodny wielokrotnie i bez wątpliwości bywał przez Kościół interpretowany (choćby na Soborze Trydenckim) jako dziedziczenie grzechu samego, nie tylko złych skłonności woli, z czasem jednak zauważono, że Wulgata błędnie przetłumaczyła odpowiednie wyrażenie św. Pawła (RZ 5,12) najsilniej gruntujące te doktrynę (in quo omnes peccaverunt – „w którym [tj. w pierwszym człowieku] wszyscy zgrzeszyli”: dziś wszystkie przekłady Biblii mają raczej: „ile że wszyscy zgrzeszyli”). Ileż krwi przelano w wojnach husyckich z racji sporu o komunię pod dwiema postaciami, dziś jednak żadnego zgorszenia to nie budzi (prawda, że chodzi o sprawę liturgiczną, nie dogmatyczną). Kto się dziś gorszy heretyckim twierdzeniem (Wyclefa), że substancja materialna chleba i wina pozostaje w świętym sakramencie, i kto prawdziwie pamięta, że potępione było heretyckie twierdzenie, iż czytanie Pisma świętego jest dla wszystkich? Wszystko zrobiło się o wiele luźniejsze, zarówno w Kościele rzymskim, jak u protestantów. Podarowano mi kiedyś egzemplarz niemieckiego przekładu Biblii pod nazwą Einheitsbibel, edycję przygotowaną wspólnie przez katolickich i luterańskich teologów. Przyjrzałem się spisowi rzeczy i cóż zobaczyłem: jest tam Księga Judyty, Księga Tobiasza, Machabeuszy, Barucha – wszystkie teksty, które protestanci uznali za niekanoniczne, których nie było w protestanckich edycjach. Zapytałem, zgorszony, protestanckiego profesora teologii: Cóż to znaczy, czyście się na rzymską wiarę nawrócili i przyjęli jej kanon? Nie, powiedział, po prostu mamy dziś inne pojęcie kanonu i natchnienia Bożego. W rzeczy samej, również w rzymskim Kościele inaczej się chyba rzecz pojmuje; można wierzyć, że natchnienie Boże było czynne w dziełach apostołów i ewangelistów, niekoniecznie uważając przy tym, że każde słowo było wprost przez Boga podyktowane (wtedy trzeba by uwierzyć, że opieka boska chroniła przed błędem nie tylko autorów, ale także skrybów; zawsze zresztą wiedziano, bo to rzecz oczywista, że są rozbieżności między ewangelistami); jest powszechnie uznane, że comma Johanneum, najdobitniejszy tekst fundujący doktrynę Trójcy Świętej, jest późniejszą interpolacją; bibliści ustalili też, że słowo „dziewica” w proroctwie Izajasza oznacza po prostu młodą kobietę; że Proroctwo Izajasza jest dziełem dwóch albo trzech autorów – też jest powszechnie przyjęte. Powtarzam rzeczy znane, sam biblistą nie jestem.


Nowy katechizm porzucił augustyńską teorię predestynacji i łaski (która przechowała się u kalwinistów). Nawet stosunek do sakramentów nie wydaje się niezmienny. Czytałem, że w Stanach Zjednoczonych około 50 000 małżeństw katolickich rocznie ulega unieważnieniu, pod różnymi, nieraz wręcz śmiesznymi pretekstami – stąd sugestia, że wiara związana z tym sakramentem nie jest chyba całkiem na serio brana (można by wprawdzie argumentować, że ludzie starający się o unieważnienie katolickiego małżeństwa tym samym jakoś wiarę swoją przyświadczają, że pokazują, iż chcą być z Kościołem w porządku; słabe jest to jednak świadectwo wiary).
4. Następna sprawa przy pytaniu, kto jest chrześcijaninem: kryteria moralne. Z pewnością tradycja europejska w sprawach dobra i zła jest pochodzenia chrześcijańskiego, chociaż niektóre z ważnych reguł moralnych znane były i głoszone w innych, wcześniej żywych wiarach albo w filozoficznych doktrynach. Z dziesięciu przykazań Dekalogu karalne jest dzisiaj w cywilizowanych krajach łamanie trzech. Jest bardzo wielu ludzi, którzy uważają, że te przynajmniej przykazania Dekalogu, które nie odnoszą się wprost do Boga są słuszne i prawdziwe, choć sami nie wierzą w to, by były boskiego pochodzenia. Chociaż więc prawdą jest, że w naszej kulturze chrześcijaństwo było nośnikiem naszych pojęć w sprawach dobra i zła, sama obecność tych reguł we współczesnym świecie nie jest dowodem, że żyjemy nadal w epoce chrześcijańskiej, zarówno dlatego, że podobne reguły są z innych niż chrześcijańska cywilizacji, jak też, że by brać je na serio, nie trzeba już być chrześcijaninem.
(…)
Gdzież więc jesteśmy z naszym pytaniem? Powtarzam: nie wiemy, ilu jest chrześcijan na świecie, i ściśle biorąc, nie możemy tego obliczyć. Wolno nam jednak twierdzić, że chrześcijaństwo istnieje nadal, mimo wszystkich poniesionych strat. Istnieje, bo istnieją ponad wszelką wątpliwość chrześcijanie tego samego ducha, co dawni męczennicy. Dopóki trwają w naszej kulturze, dopóki obecność ich może zawstydzać innych (nie zaś: dopóki pysznią się swoją wyższością, by innych zawstydzać, bo wtedy wiarę swoją wystawiają na wzgardę), dopóki gotowi są dawać świadectwo swojej wierze – dopóty, choćby obojętny tłum wydawał się przemożny, chrześcijaństwo istnieje i nie jest prawdą, że żyjemy w cywilizacji po-chrześcijańskiej. Dalsze jego losy zależą od okoliczności, których przewidzieć nie potrafimy, a które zależą nade wszystko od wiary kapłanów i ich umiejętności przekazywania tej wiary. Rytuały są nieodzowną stroną każdej religii, wiemy też, że mogą długo przetrwać zmierzch wiary – długo, lecz nie bez końca; rytuały opuszczone przez wiarę mogą trwać jako pusta deklaracja czas jakiś, lecz same nie dają świadectwa żywotności chrześcijaństwa; wiara nie musi zakładać wszystkich, historycznie narosłych, dogmatów, potępień i dokładnie wyważonych formuł; wiara nie będzie podtrzymywana siłą państwowego przymusu i kar, to już po prostu inna cywilizacja, nie liczmy na nic innego aniżeli na wiarę samą. Kapłani są odpowiedzialni za jej żywotność; jeśli liczą na siłę, na gromkie potępienia, na groźby, na to, że będą skutecznie podtrzymywać wiarę wiążąc ją z różnymi zabobonami i magią, a tym bardziej z socjalnymi i etnicznymi nienawiściami – przekonają się rychło, że pracują na swoją zgubę.

Całość w „Sacrum i kultura. Chrześcijańskie korzenie przyszłości” Towarzystwo Naukowe KUL 2000.