Zaznacz stronę

Ryszard Kapuściński – Współczesne patologie władzy a banalność zła

Współczesne patologie władzy a banalność zła
Fragmenty wykładu wygłoszonego 16 września 2000

Władza, a będzie tu mowa o władzy politycznej, ulega w XX wieku istotnym przekształceniom. Wynika to z faktu, że na arenie dziejowej pojawia się nowy fenomen społeczny – masy. Zaczyna się odtąd mówić o „społeczeństwie masowym”, o „roli mas w historii”, o „buncie mas” itd. jako o jednej z charakterystycznych cech współczesności. Ale rzecz polega nie tylko na zmianie arytmetycznej, na pojawieniu się wielkiej liczby ludzi, na gęstości ciżby, na rozmiarach tłumu. Chodzi bowiem o to, że ów tłum jest nową siłą, nową i zarazem pozbawioną doświadczenia i orientacji politycznej. Są to wczorajsi chłopi, przybysze ze wsi, którzy gwałtowną falą napłynęli do miast, ściągnięci nadzieją na pracę i pokusą lepszego życia. Ludzie ci jednak, choć jeszcze nieobyci politycznie, dysponują już, dzięki postępom demokracji, wielką siłą – mają mianowicie prawo głosu, mogą tym samym wybierać i decydować.
Odtąd ci, którzy chcą zdobyć i utrzymać władzę, muszą z tą nową społecznością wchodzić w układy, obłaskawiać ją i zdobywać po to, aby później móc nad nią panować perswazją, manipulacją czy – wręcz – zniewoleniem. W rezultacie kwestia podboju tych mas, zyskania ich aprobaty i poparcia, staje się naczelną troską władzy współczesnej (dawniej, będąc z nadania Bożego lub z tytułu dziedziczenia, władza nie musiała się tym zajmować). Wielkim problemem owych milionowych mas ludzkich, zaludniających teraz szybko i chaotycznie rosnące miasta świata, jest – obok znalezienia pracy i rozrywki – sprawa tożsamości. Ludzie ci utracili związek z ich własną kulturą wiejską, z którą od wieków mogli się identyfikować, muszą więc teraz znaleźć inną formę tożsamości, taki rodzaj wspólnoty, której mogliby czuć się bezpieczną i wartościową częścią. W tej właśnie sytuacji pojawia się na scenie politycznej nowy rodzaj działaczy i przywódców, którzy wykorzystując naturalny pęd wykorzenionych (a wykorzenienie rodzi męczące uczucie lęku i zagubienia) do zdobycia tożsamości, obiecują im spełnić to marzenie. Dzięki tej obietnicy zyskują ich poparcie i obejmują ster władzy.
Różne są narzędzia, dzięki którym ci nowi przywódcy, stając się liderami mas, zapełnią karty historii współczesnej. Wymieńmy tu trzy takie instrumenty-ideologie: populizm, nacjonalizm, rasizm (faszyzm i komunizm będą mieścić się w tym trójkącie). Jeśli mowa o genezie władzy politycznej w świecie współczesnym, to można by wyróżnić dwa jej typy główne: pierwszy to władza w państwach o długim i ustabilizowanym rodowodzie demokratycznym – Anglia i Szwajcaria niech będą przykładem. Drugim typem jest władza zrodzona na burzliwej fali wielkich przewrotów, rewolucji, wojen i migracji, jakie towarzyszyły od początku XX wieku narodzinom społeczeństwa masowego. W dalszym ciągu będziemy mówić przede wszystkim o tym drugim typie władzy, bo to w jej właśnie łonie rodzą się wszelkiego rodzaju niszczycielskie patologie, tak dotkliwie odczuwane przez świat współczesny.

Kim są pretendenci do władzy w pierwszych dekadach XX stulecia? To z reguły ludzie z klas średnich, najczęściej młodzi oficerowie, działacze różnych partii, studenci. Hasła, które głoszą, mają przyciągnąć i zaspokoić oczekiwania tych, którzy czują się zagubieni i zagrożeni i którzy poszukują tożsamości, a jej najlepszymi formami, jak mówią im ideolodzy i agitatorzy, są naród i państwo. Naród to społeczno-duchowa wspólnota, w której znajdą miejsce i będą ją odtąd współtworzyć wczorajsi wykorzenieni, a państwo to prawno-administracyjna instytucja, w której ów naród znajdzie swoje urzeczywistnienie i obronę. Ideologią zawierającą w sobie zaczyn, filozofię i apologię tego narodowo-państwowego ideału jest nacjonalizm.
Spośród wielu cech charakteryzujących fenomen nacjonalizmu dwie są szczególnie odpychające i groźne. Pierwsza to butne i aroganckie przekonanie o własnej wyższości kulturowej tych, którzy głoszą swoją odmianę nacjonalizmu. Druga zaś cecha to ta, że odrębność i tożsamość danej wspólnoty określa się poprzez wrogą i zaślepioną opozycję do innych, najczęściej sąsiedzkich wspólnot i społeczności. Wspólnoty owe nacjonaliści traktują jako największe zagrożenie dla własnych narodów i jako jedyne wyjście z tej konfliktowej sytuacji widzą fizyczne pokonanie, a nawet całkowitą likwidację swoich, najczęściej wymyślonych i jednostronnie zadeklarowanych, wrogów. Bez tego obrazu przeciwnika, nacjonalizmu nie da się zdefiniować. Musi on wymyślić sobie wroga i uznać jego zwalczanie za rację swojego bytu.
Nacjonalizm jest tworem elit współczesnych, tworem polityków, wojskowych i ludzi kultury, jest ideologią, dzięki której skupiają one masy wokół siebie i mogą nimi kierować. Wielką pomocą są tu dla nich nowoczesne media, cały potężny i wszechobecny aparat manipulacji i propagandy, prasa, radio i telewizja.
Wielu współczesnych myślicieli – Gellner, Mosse, Hobsbavm, Lukacs – uważa nacjonalizm za główną, panującą ideologię współczesności, podkreślając jej niszczycielską agresywność. Nacjonalizm to ideologia w ataku, który może przybierać różne formy (a także czasowo przechodzić w stan utajony, w okres remisji). Ofensywność nacjonalizmu nie jest czymś samorodnym i spontanicznym. Zawsze jest starannie przygotowana, organizowana i rozpalana przez władzę, przez jej kadry, struktury i media. Mają one swój z góry wytyczony cel, zawczasu upatrzone ofiary. Chodzi o to, aby nie tylko atakować przeciwnika, ale aby go ostatecznie zniszczyć. W tym nieposkromionym maksymalizmie tkwi jedna z cech współczesnego nacjonalizmu.
Ale kim jest dla władzy grającej kartę nacjonalizmu, posługującej się nią dla samoumocnienia i rozszerzenia swoich wpływów ów rzeczywisty czy urojony przeciwnik, jak on wygląda, jaki jest portret wroga? Przede wszystkim jest to portret zbiorowy. Wróg jako jednostka nie jest groźny. Groźna jest wraża masa. W jednej sytuacji może być poszukiwaniem, człowieczą potrzebą identyfikacji, w innej – skazaniem, wyrokiem, piętnem, przekleństwem.

Poza tym wrogowie muszą być inni, wrogowie to są zawsze – oni. Najlepiej, aby odróżniali się zewnętrznie – kolorem skóry, ubiorem, wyglądem ogólnym, zachowaniem. Łatwiej bowiem wtedy ich wskazać, łatwiej namierzyć. I najlepiej, żeby byli słabsi, zagubieni, bezbronni.
Nacjonalizm to patologia współczesna, choroba naszych czasów. Ale ma ona swojego poprzednika, swój prawzór, zresztą nadal w wielu miejscach i sytuacjach żywotny. Jest nim trybalizm, poczucie klanowego i plemiennego związku, rozbudzane i kultywowane przez tamte elity, a skierowane przeciw bliskim i dalszym sąsiadom – innym klanom i plemionom.
Ale między trybalizmem i nacjonalizmem istnieje fundamentalna różnica. Nacjonalizm naszych czasów działa i rozwija się dzięki nowoczesnej, sprawnej i wydajnej organizacji, a także współczesnej technologii, których brakowało trybalizmowi.
Postrzeganie INNEGO jako zagrożenia, jako przedstawiciela obcych i niszczycielskich sił, było wspólne dla wszystkich nacjonalistycznych, autorytarnych i totalitarnych reżimów naszej epoki. Jest to zjawisko wszechkulturowe i smutną konstatacją będzie tu stwierdzenie, że żadna cywilizacja nie okazała się odporna na tę zaszczepioną przez ideologów i liderów patologię nienawiści, pogardy i destrukcji. Owa choroba była roznoszona przez różne reżimy pod wszelkimi szerokościami geograficznymi. Doprowadzona do swojej skrajnej postaci, przybierała złowieszcza formę masowych ludobójstw, które niestety, stanowią jeden z tragicznych i powtarzających się rysów współczesności.
Istnieje łatwa i wygodna tendencja traktowania poszczególnych rozdziałów historii ludobójstwa jako niepojętych, izolowanych epizodów, irracjonalnych wybuchów zbiorowej furii, histerii i szału odurzonego zapachem krwi motłochu. Ponieważ wydarzenia te, na zasadzie jaspersowskiej winy metafizycznej, okrywają hańbą nas wszystkich, szybko staramy się o nich zapomnieć i powierzyć całą tę drażliwą i bolesną problematykę specjalistom-historykom.
Jednakże bardziej uważna analiza przypadków ludobójstwa każe odrzucić teorię irracjonalnego wybuchu. U źródeł bowiem każdego aktu ludobójstwa leżała zawsze jedna z szeroko i metodycznie propagowanych ideologii nienawiści, a także akt taki niezmiennie poprzedzał długi okres organizacyjno-technicznych przygotowań, prowadzonych przez biurokratyczny aparat nowoczesnego państwa. W rezultacie pozwoliło to wielu politologom i filozofom ? jak Bauman, Laqueur, Arendt ? sformułować niepokojącą tezę, że nowoczesna cywilizacja ma w samym swoim charakterze, w swojej istocie i dynamice cechy, które mogą ? w odpowiednich warunkach i momencie ? umożliwić kolejny akt ludobójstwa. Zatrważająca konkluzja, alarmujące etyczne memento.
Kiedy takie niebezpieczeństwo powstaje? Otóż wówczas, kiedy następuje rozbrat między kulturą a sacrum, kiedy pierwiastek duchowy w kulturze zostaje osłabiony lub wręcz zanika, kiedy następuje uśpienie etyczne w społeczeństwie, w którym wrażliwość na pustkę i zło została osłabiona, stłumiona, uśpiona.

Wydaje się, że w naszej epoce najczęściej ignorowanym i deptanym przykazaniem chrześcijańskim jest to, które mówi: ?Kochaj bliźniego!? Stosunek do bliźniego musiał być problemem już wówczas, w zamierzchłych czasach, skoro jeden z przecież najstarszych tekstów pisanych zawiera tak zdecydowany nakaz: ?Kochaj bliźniego!? Czyżby od zawsze immanentną cecha natury człowieka była niechęć, nawet wrogość do INNEGO? Jakże to jest możliwe? A jednak wszystkie współczesne ideologie nienawiści ? nacjonalizm, faszyzm, komunizm, rasizm ? wykorzystują te słabość, tę podatność człowieka na obcość wobec INNEGO NIEZNANEGO, obcość, która władza potrafi przemienić we wrogość i nawet gotowość zabijania.
Skutki tej patologii nienawiści nabrały monstrualnych i przygnębiających rozmiarów w naszej epoce, która uzbroiła władze w sprawna organizacje współczesnego państwa i wyposażyła ją w najnowsze technologie (w tym technologie zabijania). Tak pojawił się w naszej epoce ów przerażający fenomen ludobójstwa.
Ludobójstwo jest umyślną, zorganizowaną i systematycznie przeprowadzana akcją zbrojną, mająca na celu uśmiercenie wybranych według kryterium narodowości, rasy lub religii określonych społeczności cywilnych.
Historia XX wieku notuje co najmniej osiem takich epizodów ludobójstwa (choć słowo ?epizod? nie jest najlepsze, bo rzezie te zwykle ciągnęły się długo). Wymieńmy je w porządku czasu. A zatem: rzeź Ormian przez reżym Młodoturków w 1915-1916 r.; zabicie śmiercią głodową milionów ukraińskich chłopów przez reżym stalinowski w latach 1932-1933; rzeź ludności Nankinu i okolic przez japońskich okupantów w 1937-1938 r.; Holocaust ludności żydowskiej, dokonany przez niemieckich nazistów w latach 1941-45; wymordowanie milionów muzułmanów i hindusów w czasie podziału Indii w latach 1947-1948; miliony ofiar tzw. rewolucji kulturalnej, przeprowadzonej w Chinach przez reżym Mao Tse-tunga w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych; eksterminacja ludności kambodżańskiej w latach 1975-1978; wymordowanie społeczności Tutsi przez reżym Hutu w Rwandzie w 1994 r. Tę listę można by rozszerzać, ponieważ ? poza wszystkim ? wiele było w tym stuleciu wypadków granicznych, trudnych do jednoznacznego zakwalifikowania (m.in. w Sudanie, w Sierra Leone, na Bałkanach).

Całość w „Sacrum i kultura. Chrześcijańskie korzenie przyszłości” Towarzystwo Naukowe KUL 2000.